23 listopada 2013

Magnus x Alec (Miasto Kości, yaoi)

Po dość długiej przerwie w końcu dodaję jakieś nowe opowiadanie.
Przepraszam jeśli ktoś czekał na moje notki a one tak długo się nie pojawiały.
To opowiadanie jest o Magnusie Bane i Alec'u Lightwood z Miasta kości autorstwa Cassandry Clare. Para ta w książce występuję naprawdę i jest jedną z moich ulubionych par.
Na razie zamieszczę kawałek opowiadania a później resztę.
Z góry przepraszam za błędy i literówki. Mam nadzieję, że wytkniecie mi moje błędy żebym mogła je poprawić. :)

Więc życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania.
*********************************************************************************
          Przy stole w kuchni siedziała dwójka osób. Młody chłopak i kobieta koło czterdziestki. Chłopak miał utkwiony wzrok w stole a jego policzki były intensywnie czerwone. Widać było, że jest czymś skrępowany. Co chwila to otwierał usta, to je zamykał, nie wypowiadając ani słowa. Szarpał tylko brzeg swojego swetra.
- Może w końcu powiesz to co masz do powiedzenia a nie będziesz się bawił swetrem.
          Maryse Lightwood była zimną i surową kobietą. Swoją trójkę dzieci, Aleca, Isabelle i Maxa, wychowała bez przesadnej matczynej miłości. O jej surowości świadczyły także rysy twarzy. Same ostre kąty. Jednak pod tą maską skrywała się kochająca (choć tego nie okazująca) i wyrozumiała matka na którą mogły liczyć jej dzieci. Jedno z nich miało własnie problem i nie potrafiło o nim powiedzieć.
- No dalej, Alec - zachęcała go Maryse. - Powiedz co cię gnębi.
- Yyyy... Mamo, ja nie wiem jak ci to powiedzieć... Boję się jak zareagujesz gdy się dowiesz...
- No mów, że wreszcie, bo stracę cierpliwość.
          Alec wziął głęboki wdech i wykrztusił:
- Jestem gejem!
          Maryse pobladła i otworzyła usta ze zdziwienia. Patrzyła tylko na syna wielkimi, błyszczącymi oczyma. Po chwili ciszy wreszcie przemówiła:
- CZYM JESTEŚ?!
- No... gejem. Osobą, którą pociąga ta sama płeć - smutnym głosem mówił dalej. - Przykro mi mamo, że masz takiego syna. 
          Zrezygnowany zwiesił głowę i starał się unikać wzroku matki. To było najtrudniejsze wyznanie w jego krótkim, osiemnastoletnim życiu.
- Co oczekujesz usłyszeć ode mnie, Alexsandrze? - jej głos był niczym lód. Mroził człowieka i powodował zatrzymanie akcji pracy serca. - Mam cię za to pochwalić? Bić ci brawo?
- Niczego takiego od ciebie nie oczekuję. Chciałem być z tobą szczery - jego głos był mocny i pewny siebie, tak jakby nie należał do niego. - Jeśli uznasz, że się mną brzydzisz to opuszczę Instytut.
- Och, Alec - westchnęła. - Przestań się wydurniać. Nigdy nie mogłabym się brzydzić własnego dziecka. Kocham cię i nieważne kogo ty zamierzasz pokochać. Mi to obojętne, ważne byś ty był szczęśliwy.
- Czyli mnie akceptujesz?!
          Ulga w jego głosie była wręcz namacalna. Całe napięcie z twarzy znikło a oczy pojaśniały i nabrały bardziej intensywnej, niebieskawej barwy.
- Ty naprawdę myślałeś, że cię odtrącę? Że wyrzucę cię z domu? Jaka byłaby ze mnie ze matka?
          Nastąpiła chwila ciszy. Po czym Maryse znów ciągnęła.
- Oczywiście trudno mi się z tym pogodzić. Myślałam, że doczekam się wnuków - po raz kolejny westchnęła i oparła ręce na blacie stołu. - Będę teraz liczyła na Isabelle i Maxa.
          Uśmiechnęła się szeroko i szczerze do Aleca, który nadal był w szoku, że został zaakceptowany. Gestem ręki przywołała go do siebie i mocno uściskała.
- Kocham cię mamo - szepnął jej przy uchu. - I dziękuję.
- Ja ciebie też kocham synku, ja ciebie też...
          Trwali w tym uścisku jeszcze przez kilka minut. Potem Maryse wezwały pilne sprawy Instytutu. Obiecała Alecowi, że porozmawia z ojcem o orientacji Aleca i udała się do biblioteki. Alec został sam w kuchni.
          Z braku lepszych zajęć zajął się opróżnieniem zawartości lodówki i nawet nie zauważył kiedy podeszła do niego Isabelle.
- Buuu... - szepnęła mu do ucha.
          Alec ze strachu upuścił słoik, który trzymał w ręku.
- Nocny Łowca a taki strachliwy... - z dezaprobatą pokręciła głową. - A może coś się stało?
          Przyjrzała się dokładniej jego twarzy.
- Wiesz, Izzy. Wyznałem mamie, że jestem gejem - wypalił bez namysłu Alec i lekko się zarumienił.
- No co ty gadasz?! Mów jak zareagowała?! 
- Najpierw była w szoku - wyznał. - Ale potem powiedziała, że mnie kocha i jest jej obojętne z kim będę się spotykał. 
- Widzisz? Mówiłam, że tak będzie.
          Podeszła do Aleca i go objęła. Był od niej nieco wyższy więc końcówki jego kruczoczarnych włosów łaskotały ją lekko w nos. Alec był dobrze zbudowany. Silne ramiona, wąskie biodra a pod koszulą dało się wyczuć umięśnione ciało. Lecz sprawiał wrażenie kruchego i delikatnego, kogoś kogo należałoby chronić.
          Alec odsunął Isabelle na długość ramienia i spojrzał jej poważnie w oczy.
- Izzy, jak myślisz co powie tata?
         Widać było, że ciąży mu to na sercu.
- Nie martw się - pocieszyła go siostra. - Jakoś to będzie.
- Masz rację - uśmiechnął się do niej.
         W holu nagle rozległo się skrzypienie windy a chwilę później do kuchni wparował Jace. Oczywiście cały ubłocony po walce z demonami. W ręku trzymał skrzydełko kurczaka.
- Zebranie rodzinne? - spytał z pełnymi ustami. - Co mnie ominęło?
- Alec wyznał mamie, że jest gejem! - wypaliła Isabelle.
         Słysząc te wieści Jace zaczął się dusić skrzydełkiem a Isabelle podbiegła do niego poklepać go po plecach. W końcu kaszląc i charcząc, wydusił z siebie:
- Serio? To gratuluję odwagi - wyszczerzył zęby do swojego parabatai i dodał złośliwie: - Nie będę tym najgorszym w tej rodzinie.
         Zarobił za to kuksańca w bok od Isabelle.
- Uspokój się Jace - zganiła go. - To dla Aleca trudne chwile, prawda?
- No w sumie tak - przytaknął jej brat. - Ale dość o mnie. Co robiłeś Jace, że znowu nanosisz błota na dywan? Wiesz, że mama tego nie lubi.
- Doskonale o tym wiem ale nie mogłem się powstrzymać od wysłuchania jej tyrani na temat tego jaki ze mnie niereformowalny nastolatek.
- Masochista - burknęła Isabelle pod nosem i w nagrodę został obdarzona uśmiechem Jace'a. 
- Może trochę - przyznał.
- Jace, nie zmieniaj tematu - ofukał go Alec. - Mów co robiłeś?
- Łaziłem trochę tu, trochę tam. Nic interesującego.
- I za pewne też nie walczyłeś beze mnie z demonami? 
- Możliwe - przyznał Jace.
- Ale to niebezpieczne! - oburzył się Alec. - Po to jestem twoim parabatai by cię chronić! Zresztą nieważne. Rób co chcesz. 
         Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami.
- A jego co ugryzło? - zwrócił się Jace do Isabelle.
- Dupek z ciebie!
- Dlaczego? O co ci chodzi?
- Mężczyźni to naprawdę kretyni! - wyrzuciła z frustracji ręce w górę. - On się o ciebie martwi. Może nawet kocha a ty jesteś dla niego podły. Nie zauważyłeś tego?
- Zauważyłem - odparł bezczelnie Jace. - Ale on wie przecież, że jestem z Clary i nic tego nie zmieni. Staram się mu oszczędzić rozczarowań. 
- Ale w ten sposób go ranisz! 
- To co mam zrobić Isabelle? On tylko wmawia sobie, że mnie kocha, bo to jest bezpieczne i nie musi angażować.
          Odsunął sobie krzesło przy stole, usiadł a nogi położył na blat.
- Zobaczysz, że znajdzie sobie kogoś kogo pokocha i odda mu swoje serce. Nastąpi to prędzej czy później.
- To nie zamierzasz nic zrobić? - spytała go.
- Właśnie otóż to. Nic nie zamierzam robić.
          W tym właśnie momencie jego nogi zostały brutalnie zepchnięte ze stołu a Jace piorunował wzrokiem Isabelle. 
-  Posprzątaj to błoto - rzuciła tylko i wyszła z kuchni.
- Ej, czekaj! - zdążył tylko zaprotestować Jace. - A co z obiadem? - dokończył ciszej lecz dziewczyny już nie było.
*********************************************************************************
Koniec. Niedługo pojawi się kolejna część. Dziękuje za poświęcenie mi chwili uwagi :D