07 sierpnia 2016

Magnus x Alec cz IV (Dary Anioła)


Hej hej~ Dodaję kolejny rozdział Maleca! Mam nadzieję, że wam się spodoba^^ Przyznam wam się, że to chyba pierwsze rozdziałowe opowiadanie, którego nie porzucę tak szybko. Zazwyczaj inne się kończyły po 3 rozdziałach i dalej nie miałam ochoty ich pisać ^^""" Ale myślę, że z tym tak nie będzie, bo to MALEC <333 Oczywiście komentarze też mnie w jakiś sposób motywują. Zobaczcie jak szybko napisałam kolejny rozdział! :D *dumna* I kolejny już nawet zaczęłam!
PS. W sumie ponawiam moją prośbę. Jeśli macie jakiś konkretny pomysł na tego Maleca i chcielibyście, żebym go umieściła to śmiało piszcie! Jestem otwarta na ciekawe pomysły :D Nie przedłużając, miłego czytania ^^
***

Magnusa zbudziły odgłosy dochodzące z kuchni. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest bardzo wczesna godzina. Przymknął oczy próbując jeszcze chwile zasnąć, ale uznał, że skoro Alec nie śpi, to on dotrzyma mu towarzystwa. Zresztą miał trochę pracy i musiał ją dziś skończyć. Z lekkim westchnieniem zwlókł się z łóżka i zarzucił na siebie szlafrok. Do kuchni poprowadziły go smakowite zapachy. Nawet się nie zdziwił, kiedy zastał Alexandra w fartuszku przy kuchence, smażącego naleśniki.

- Dzień dobry~- przywitał się i objął go od tyłu.

Alec uśmiechnął się nieśmiało do niego, dalej smażąc naleśniki.

- Nie mogłem spać…-wyznał, nakładając jedzenie na talerz i podając Magnusowi. – Pomyślałem, że się ucieszysz jak zrobię ci śniadanie. Kiedyś narzekałeś, że nigdy nie jadasz śniadań, bo nie masz na to czasu.

- Fakt – przyznał Magnus, biorąc z wdzięcznością talerz i siadając do stołu. – Bo za późno wstaję… Ale jeśli będziesz mnie tak witał codziennie, mogę wstawać o świcie! – wyszczerzył zęby w uśmiechu, biorąc pierwszy kęs.

Naleśniki smakowały wybornie, szczególnie, że zostały przygotowane przez Alexandra. Magnus był pod wrażeniem jego umiejętności kulinarnych i przez kolejne kilka minut zachwalał go, tym samym wywołując rumieńce na jego twarzy.

- Przestań… - powiedział w końcu Alec.- Peszysz mnie. Zresztą to nic takiego. W Instytucie to ja gotuje, bo Izzy z Jace’em spaliliby kuchnię.

- Domyślam się – powiedział z pełną buzią. Kiedy Alec podszedł do niego z kolejną porcją naleśników, Magnus niespodziewanie pociągnął go na swoje kolana przytulając się do jego pleców. – Dziś ci trochę lepiej?

Alec uśmiechnął się szeroko, odwracając twarz tak, że ich usta dzieliły centymetry.

- Hmm… - udał, że się zastanawia przez chwilę. – Mogło być lepiej.

- Ja ci dam lepiej! – roześmiał się i zaczął go łaskotać. – Siedzisz na kolanach Wysokiego Czarownika Brooklynu! Nie każdy ma taki przywilej, zwłaszcza z rana!

- Hahhahaha~~ Magnus hahaha… proszęęęęęę już nie mogę, brzuch mnie boli!

Alec cały czas się śmiał a Magnusowi zrobiło się cieplej na sercu. Właśnie takiego Alexandra chciał oglądać. Chciał go rozśmieszać, łaskotać i przytulać, zrobiłby wszystko, żeby Alec nie myślał o tym, co się wydarzyło. Kiedy wieczorem się rozstali, Magnus nie mógł zasnąć. Cała ta sytuacja przypomniała mu jak jego ojciec też nie potrafił zaakceptować jego odmienności. Wtedy jeszcze Magnus myślał, że człowiek, który go wychowywał był jego biologicznym ojcem, ale prawda okazała się straszniejsza. Magnus okazał się być czarownikiem a „ojciec” pragnął tak bardzo jego śmierci, że próbował go zamordować. Gdyby nie Cisi Bracia pewnie by mu się udało. Rozmyślając o tym już nie czuł żalu, dawne rany się zabliźniły i nie bolały jak kiedyś. Dlatego bardzo dobrze rozumiał, przez co przechodzi Alec. Wiedział, że chłopak potrzebuje wsparcia i postanowił pomóc mu jak tylko potrafi. Od dziś będzie wesoły, radosny i jeszcze bardziej brokatowy tylko po to, by poprawić nastrój Alexandrowi!

Nagle jego rozmyślania przerwało pstryknięcie w nos. Spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na twarz Nocnego Łowcy i zobaczył lekkie zirytowanie. „Ups… chyba za bardzo odpłynąłem”

-Grrrrr… nie słuchasz mnie – „Czy ja śnię czy właśnie Alexander Lightwood na mnie warknął?!” – Mówię do ciebie od paru minut a ty tylko się na mnie patrzysz.

- Wybacz, cukiereczku~ Już jestem cały twój – posłał mu jeden ze swoich olśniewających uśmiechów i mocniej objął w pasie. – To, o czym mi tak opowiadałeś?

- Mówiłem, że możemy zrobić… - nigdy nie było dane dokończyć Alecowi tego zdania, ponieważ w tamtej właśnie chwili obaj usłyszeli huk a potem kroki w salonie.

Od razu odskoczyli od siebie jak oparzeni a Alec chwycił sztylet, który był schowany w pokrowcu na biodrze.

„Nie mówcie mi, że on tym nożem kroił moje naleśniki… Nam nadzieję, że umył go przed tym…” jęknął w myślach i zerknął z ukosa na Aleca, który jak przystało na Nocnego Łowcę przyjął pozycję obronną i starał się zasłonić Magnusa przed potencjalnym zagrożeniem. „To słodkie~” pomyślał Magnus, bo wiedział, że sam doskonale potrafi się obronić, ale nie mógł poradzić, że takie drobne gesty go rozczulały.

Kroki w salonie ucichły, więc obaj powoli i bez słów skierowali się w tamtą stroną by sprawdzić, co się dzieje. Alec dzierżąc sztylet a Magnus w każdej chwili gotowy użyć magii.  Nie minęła chwila a ich oczom ukazała się blond czupryna i na wpół kpiący, na wpół przepraszający uśmiech Jace’a.

- JACE?! – krzyknął zdezorientowany Alec, chowając nóż.

- No a kogo się spodziewałeś? Jezusa? – Jace jak gdyby nigdy nic siedział sobie wygodnie na kanapie i szczerzył się do nich. – Wiem, że mój blask może oślepiać, ale Jezus miał brodę… CZY JA MAM BRODĘ? TO JUŻ TEN CZAS? – udał, że w panice maca się po twarzy.

- A-ale co… - po raz kolejny dzisiejszego dnia przerwano Alecowi. Tym razem był to ryk Magnusa dobiegający od drzwi frontowych.

- ZABIJĘ CIĘ, JACE! OBIECUJĘ! POKROJĘ, POCIARTUJĘ I ZAKOPIĘ! – Magnus darł się na cały dom a Alec nadal nie wiedział, o co chodzi. Spojrzał na swojego parabatai, który nerwowo drapał się po głowie, robiąc skruszoną minę.

- Ups? – powiedział, wzruszając ramionami.

-UPS?! TYLKO UPS MASZ DO POWIEDZENIA?! – Magnus zaczął dalej swoje żale i lamenty.

- KURKA WODNA, MAGNUS, O CO CI CHODZI?! – tym razem to Alec wrzasnął na całe gardło a Magnus stanął osłupiały, gapiąc się na niego. – Ma być cisza i mówić, o co wam chodzi!

- Bo to wina Jace’a! – jęknął Magnus prawie płacząc.- Moje mahoniowe drzwi…

Alec wycelował groźnie palcem w blondyna i zażądał wytłumaczenia.

- No wiesz – zaczął powoli Jace. – Tak w skrócie to nie chciałem wam przeszkodzić z rana w pewnej sytuacji, jeśli wiecie, co mam na myśli – poruszył zabawnie brwiami i obserwował jak Alec się rumieni – i pomyślałem, że wejdę po cichu.

- Chyba mamy inna definicję słowa cisza – burknął Alec, nadal czerwony.

- Przecież wiesz, że mam problem z runą otwarcia i czasami się tak zdarza… że drzwi wyłamują się z futryn.

- Ale dlaczego moje mahoniowe drzwi?! – wtrącił się czarownik, kucając przy strzępach swoich ukochanych drzwi.- To były jedyne takie w Nowym Yorku!

Alec przykucnął obok niego i delikatnie pogłaskał go po ramieniu, mimo, że nie rozumiał, dlaczego Magnus przywiązuje tak dużą wagę do rzeczy.

- Już dobrze – starał się go, choć trochę uspokoić a potem zwrócił się do Jace’a. – A ty, dlaczego tak wparowałeś tutaj z samego rana? Już wiesz, co się stało i przyszedłeś zobaczyć jak się czuję?

- Tak właściwie – na ustach Jace’a zaczął pojawiać się szeroki uśmiech – to wprowadzam się do was.

- CO?! – Alec z Magnusem mieli idealne synchro i tak samo zaskoczone miny.
***