31 grudnia 2013

Urodziny dla Taemin'a cz. I (yaoi, Jonghyun x Key, Minho x Taemin. SHINee)

Bohaterowie:
Onew 

Jonghyun 
Key
Minho

Taemin


Key (pisanie z jego perspektywy) 
          Ze snu wyrwało mnie głośnie chrapanie Jonghyun'a. Z westchnieniem otworzyłem oczy i stwierdziłem, że dziś już raczej sobie nie pośpię. Zwiesiłem nogi z łóżka i półprzytomny powlokłem się do łazienki. W połowie drogi mój wzrok spoczął na kalendarzu wiszącym nad moim biurkiem. Czerwonym kółkiem z kilkoma wykrzyknikami była zaznaczona data 18 lipiec. Pisnąłem uradowany i popędziłem wprost do łóżka Jonga, zapominając o łazience.
- Jongiii...- szepnąłem by go zbudzić. Zero reakcji z jego strony.
- Jongi - powiedziałem głośniej. Tym razem doczekałem się tylko niewyraźnego mruknięcia. 
"Dość tego! Moja cierpliwość się skończyła!"
- Wstawaj! - krzyknąłem mocno wkurzony. - Powiedziałem wstawaj!
           Podszedłem do jego nóg, złapałem koniec kołdry i mocno szarpnąłem. Podziałało. Jjong otworzył szeroko oczy ale raczej nie był zadowolony z takiego rodzaju pobudki.
- Czego? - burknął urażony.
          Rozradowany doskoczyłem do niego i szczerząc się jak obłąkany, zapytałem:
- Czy wiesz jaki mamy dziś dzień?
- Eee... sobotę.
- No tak... - mój entuzjazm trochę przygasł, bo nie usłyszałem tego czego oczekiwałem. - Ale chodzi mi o ważne dziś wydarzenie!
          Bardzo intensywnie wpatrywałem się w niego oczekując tym razem poprawnej odpowiedzi. Jonghyun westchnął.
- Nie mam pojęcia o co może ci chodzić. Oświeć mnie - uśmiechnął się do mnie. Wiedział, że w środku aż się gotuje by zdradzić mu nowinę. 
- Skoro tak nalegasz - udałem zobojętnienie lecz znów górę wzięło podekscytowanie i wydarłem się na pół naszego dormu. - Taemin ma dziś urodziny!!! Moje słodkie dzieciątko kończy 18 lat!!!
- Ahhh. Wiec to dzisiaj. Co zamierzasz zrobić?
- Jak to co?! - wykrzyknąłem. - Imprezę! Moje maleństwo staje się mężczyzną i trzeba to uczcić.
             Byłem tym wszystkim tak ucieszony, że kompletnie zapomniałem o Jonghyun'ie w naszym pokoju i zacząłem tańczyć i śpiewać "Taemin ma 18 lat!". Uspokoiłem się dopiero kiedy poczułem jak silne ręce łapią mnie i ciągną na łóżko .
- Key, posiedź sobie chwilę i opanuj emocję, bo zamiast na imprezę to pojedziesz do psychiatryka.
            Odruchowo zachichotałem wyobrażając sobie nagłówki tabloidów. "Wiadomość z ostatniej chwili! Członek SHINee wylądował na oddziale zamkniętym!". Jong miał co do jednego rację. Zawsze daje się ponieść emocjom. Czy to dobrym czy to złym. Wziąłem kilka głębszych wdechów i moje racjonalne myślenie wróciło. Skierowałem wzrok na Jonghyun'a i zobaczyłem, że przygląda mi się zmartwiony.
- Przeszło?
- Taaak... - uśmiechnąłem się szeroko i dostrzegłem, że nie jest on już w pidżamie. - Ej... Jongii... Kiedy ty się zdążyłeś przebrać? 
- Kiedy ty koncertowałeś.
- Ale tobie to zajmuje ponad 40 minut!
- Bingo - strzelił palcami i wyszczerzył zęby.
- Czyli chcesz powiedzieć, że robiłem z siebie kretyna przez godzinę?!
             Z krzykiem zerwałem się z łóżka i popędziłem do łazienki. Miałem godzinę w plecy a tyle rzeczy do zorganizowania. Wparowałem jak burza do łazienki i pośpiesznie zrzucałem z siebie ubrania.
- Głupi Key! - powiedziałem na głos a w zamian usłyszałem śmiech Jonghyun'a za drzwiami.
            Wziąłem najszybszy prysznic w moim życiu. Po paru minutach wyszedłem z łazienki zwarty i gotowy. Jjong siedział przy biurku i przewracał jakieś papiery. Podszedłem do niego i zaglądałem mu przez ramię, opierając się o jego plecy. 
- Co robisz? - spytałem.
- Myślę nad prezentem dla Taemin'a. Czy bilet na Hawaje to dobry pomysł? Albo na Bali lub Karaiby? 
- Czy ty koniecznie chcesz go się pozbyć? Wysłanie go na wycieczkę bez opieki grozi międzynarodowymi poszukiwaniami a sam poszkodowany zyskał by przydomek Międzynarodowego Zaginionego Dziecka. 
- Fakt.
- No - przytaknąłem. - To popsuło by nasz image. Zresztą wytwórnia nie da mu urlopu.
- To co ja mam mu kupić? - jęknął zrozpaczony BlingBling. - Key, uratujesz pomysłem biednego kolegę?
             Zrobił szczenięce oczka. "Kurde, wiedział, że to na mnie działa. Zbyt dobrze mnie zna"
- Ok, ok. Możemy dać mu wspólny prezent.
- Więc co takiego masz dla Taemin'a?
- Yyyy....eee.... noooo....głupio się przyznać ale jeszcze nic... - ostatnie słowa wymamrotałem pod nosem. Moja twarz przybrała kolor szkarłatny.
- Niemożliwe! - Jjong wybuchnął śmiechem a kiedy ja jeszcze bardziej się zaczerwieniłem, potargał moje włosy.
              Moje ciało dziwnie zareagowało na ten zwykły gest. Cały się spiąłem, zrobiło mi się duszno a w brzuchu poczułem motylki. Nigdy wcześniej tak nie było gdy Jonghyun mnie dotykał. Znamy się tyle lat i dlaczego teraz to mnie tak rusza. "Key co się z tobą, do cholery, dzieje ?!" - krzyczałem na siebie w myślach. Jong zabrał rękę jak gdyby nigdy nic i kontynuował przerwany temat. Ja starałem uspokoić oddech i myśli galopujące po głowie.
- Jak to się mogło stać, że ty umma Taemin'a, nie kupiłeś prezentu? Ty, perfekcyjny Key! - nadal się ze mnie naśmiewał.
- No bo... - przełknąłem ślinę. - Ciągle koncertowaliśmy i te dni zlały mi się w jedno i jakoś tak wyszło.
- Dobra, nie przejmuj się. Pójdziemy razem mu coś kupić. Jakiś pomysł?
- Nie wiem. Chciałem mu kupić coś co będzie oznaczało jego pełnoletność, wejście w dorosłość, wyfrunięcie z gniazda...
- Key czy ty na pewno się dobrze czujesz? Tak dziwnie poetycko mówisz - przekrzywił głowę i wpatrywał się w moją twarz.
      "Oh nie! Proszę niech on przestanie się gapić, bo moje serce tego nie wytrzyma!"  Odsunąłem się Jonghyun'a na odległość ramienia. Bezpieczną odległość. 
- Jongi czy ty wiesz co to znaczy dla matki kiedy jej dziecko kończy 18 lat?  To jest najważniejszy moment w jej życiu. Oznacza, że jej praca jest skończona, bo dziecko zostało wychowane - Jong chyba nadal nie mógł zrozumieć, że prezent musi być wyjątkowy. 
- Ale Key, zdajesz sobie z tego sprawę, że Taemin nie jest twoim dzieckiem.
- I co z tego? - fuknąłem na niego i wymaszerowałem oburzony z pokoju. "Jak on śmie mi mówić, że mój synek nie jest mój. A czyj niby?! A kto mu robił codziennie kanapki do szkoły, tulił go w nocy gdy coś mu się śniło, pocieszał gdy był smutny? No kto, kto?! JA! UMMA Taemin'a! " Zamykając drzwi pokoju, usłyszałem głos Jjong'a:
- Onew musi mu dać zakaz na Supernianie.
             Słysząc to ze złości trzasnąłem drzwiami.  Na korytarzu ślinka napłynęła mi do ust gdy poczułem zapachy dochodzące z kuchni. Momentalnie zrobiłem się głodny. W kuchni urzędował jak zwykle Onew. Był on mistrzem patelni jak i innych sprzętów kuchennych. Teraz smażył boczek i jajecznicę. Usiadłem przy stole obok Taemin'a, czekając aż nasz kucharz poda do stołu. Taemin od razu się do mnie uśmiechnął a ja wiele nie myśląc przytuliłem go mocno i zaśpiewałem mu do ucha "Wszystkiego najlepszego". Bardzo się wzruszył, zdołał wyszeptać jedynie:
- Dziękuję. 
              Kiedy się od oderwałem, zauważyłem, że żabol patrzy na mnie wilkiem. "Ciekawe o co temu może chodzić z samego rana?" Dzisiaj nawet mu jeszcze nie zdążyłem zwrócić uwagi, że je śniadanie bez koszulki. Jeszcze... 
- A właśnie. Minho dlaczego ty znowu jesteś bez... - poranną porcję droczenia przerwał mi talerz z bekonem postawiony mi przed nosem.
- Dziękuję Onew. Jesteś bogiem.
             Na te słowa się uśmiechnął i usiadł z nami przy stole.
- Wiem - odparł skromnie. - Każdy mi to mówi.
- Uważaj, bo w piórka obrośniesz - powiedział Taemin z pełną buzią. - I naprawdę zostaniesz kurczakiem.
- To by było spełnienie moich marzeń - rozmarzył się Onew.
- Tak ale wtedy byśmy cie przerobili na nugetsy i zjedli - wtrącił się Minho, który do tej pory był posępny.
- Na pewno Onew byłby zbyt żylasty do jedzenia - jeszcze ja musiałem dorzucić swoje trzy grosze. 
            W tym momencie wszyscy  wybuchneli śmiechem  a do kuchni wszedł Jonghyun. Z mojej twarzy od razu zszedł uśmiech, co nie umknęło uwadze Taemin'a.
- Kolejna kłótnia zakochanych? - spytał półżartem-półserio. 
- Nie kłótnia tylko drobna wymiany zdań. Prawda Bummie? - rzucił w moją stronę Jonghyun.
- Jasne. Przecież nas znacie. 
            Moje słowa wskazywały na to, że wszystko jest w porządku ale wewnątrz mojego ciała szalało tornado uczuć kiedy Jongi tak się na mnie patrzył swoimi roześmianymi oczyma. "Kibum jeśli się zaraz nie uspokoisz to niedługo zaczniesz rzygać tęczą!" Tornado się uspokoiło. Widać moje ciało nie chce by z jakiegoś jego otworu wychodziła tęcza.
- Jakie mamy plany na dziś? - zapytał lider wszystkich zebranych.
- IMPREZĘ DLA TAEMIN'A!!! - krzyknąłem.
- Właśnie tego się obawiałem - jęknął młody a Minho poklepał go pocieszająco po ramieniu.
- Ej! Nie będzie tak źle! - broniłem się. - Imprezy urodzinowe to nasza tradycja.
- Tak ale jeśli ty coś organizujesz to zawsze kończymy źle - stwierdził Minho z kwaśna miną.
- Niby kiedy?! - nadal nie dawałem za wygraną.
- A wtedy, kiedy na moje 19 urodziny poszliśmy do klubu a ty po pijaku zmusiłeś mnie do wejścia na stół i żonglowania pustymi butelkami. Pamiętasz?
- Coś kojarzę... - wiedziałem już do czego zmierza. 
- A kojarzysz co było potem? Poślizgnąłem się na butelce, zleciałem ze stołu i złamałem nogę. A nasze koncerty szlak trafił! 
- Dobra, dobra. Nie wracajmy do przeszłości. - uniosłem ręce w geście poddania. "Jeden mały incydent a on będzie mi to wypominał do końca życia". - Może faktycznie tamten wieczór nie należał do najbardziej udanych ale to nie znaczy, że wszystkie nasze wypady na miasto tak się kończą.
- To się okaże - burknął na zakończenie Minho i rozmowa na temat imprezy się skończyła. Uznałem, że wygrałem i ją organizujemy, bo brak sprzeciwu oznacza zgodę. Prawda?
               Żując śniadanie w skupieniu , poczułem odór spalenizny. Postanowiłem podzielić się tym spostrzeżeniem z resztą.
- Chłopaki? Czy coś się nie pali?
- O kurcze! Moje jajka! - krzyknął Onew przerażony . Zerwał się z krzesła i jak najprędzej ściągnął patelnie z gazu, wkładając ja do zlewu i zalewając wodą.
- Dobrze, że ten dom jeszcze nie spłonął przy szczęściu Onew - zaśmiał się Jonghyun. Mi nie było do śmiechu, bo kiedyś naprawdę możemy stać się węgielkami. "Trzeba zainwestować w czujnik dymu. Kupie go Onew na urodziny"
- Dziękuje za posiłek ale muszę teraz gdzieś wyjść - odsunąłem od siebie pusty talerz i poszedłem do przedpokoju ubrać kurtkę i buty.
- Idę z tobą - zawołał za mną Jong i też wstał od stołu.
              Wychodząc chwyciłem kluczyki do auta.
- To gdzie jedziemy? - gdy sadowiłem się za kierownicą samochodu usłyszałem pytanie.
- Na zakupy!!! - uśmiechnąłem się do niego i odpaliłem wóz. 

05 grudnia 2013

Magnus x Alec cz II (Miasto kości, yaoi)

          Maryse weszła do salonu w którym siedział jej mąż. Pił kawę i czytał gazetę. Usiadła obok niego na kanapie i czekała aż zwróci na nią uwagę. Z ociąganiem podniósł wzrok znad artykułu.
- Witaj Maryse. Jak minął ci dzień?
- Ciężko - przyznała. - Miałam strasznie dużo papierkowej roboty z powodu zabójstw fearie. A jak u ciebie?
- Byłem sprawdzić kilka poszlak dotyczących polowań na ludzi przez wampiry.
          Zapadła kilku minutowa cisza. Robert wrócił do czytania gazety a Maryse nerwowo kręciła się na kanapie, powodując jej skrzypienie.
- Czy coś cię gnębi, kochanie? - spytał Robert nie mogąc znieść skrzypienia kanapy. 
- Właściwie chciałam ci coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego.
- Więc?
- To dotyczy jednego z naszych dzieci ...
- Co znów Jace zrobił? - przerwał jej pan Lightwood.
- Jace? - zdziwiła się. - On nic. Chodziło mi o Aleca.
- Aleca? A co z nim?
- Kochanie może lepiej się odpręż, bo to co chcę ci powiedzieć nie jest radosną nowiną.
          Na te słowa Robert pobladł i odłożył gazetę na stół.
- Czy coś mu się stało??? Wszystko z nim w porządku??? Jest ranny???
- Robercie, uspokój się! Alec żyje i ma się dobrze tylko chodziło mi o jego specyficzne upodobania.
- Nie bardzo rozumiem co masz na myśli.
- Mam na myśli to, że jest on GEJEM! - wybuchła Maryse i spuściła wzrok na swoje dłonie.
- Co?! - powoli docierał do niego sens słów żony. - Niemożliwe!
- Właśnie, że możliwe! Sam mi to powiedział.
          W tym momencie Robert zerwał się z kanapy. Z gniewu był cały purpurowy.
- Co ten gówniarz sobie wyobraża?! Czy on wie jaką hańbę zsyła na naszą rodzinę?! Będą nas wytykać palcami i śmiać się w twarz! A za plecami mówić " To ten co ma syna geja". 
- Na miłość boską! Co ty pleciesz?! Opanuj się. - próbowała go uspokoić ale tylko bardziej rozjuszyła.
- Więc jesteś z nim w konspiracji? - spytał przez zaciśnięte zęby. - A Isabelle i Jace? Czy oni też wiedzieli? 
           Gdy Maryse nie odpowiedziała, ryknął:
- Pytam się CZY ONI TEŻ WIEDZIELI?! 
- Myślę, że tak - wykrztusiła.
- Wszyscy wiedzieli oprócz mnie. Zapewne sprawiało wam radość robienie ze mnie kretyna - powiedział. - Gdzie jest Alec?! 
          Maryse zerwała się natychmiast w obawie o to co może się zdarzyć.
- Co masz zamiar zrobić? Nie możesz w takim stanie z nim rozmawiać - przekonywała go.
- Nie mam zamiaru rozmawiać. Zrobię to co powinien zrobić każdy ojciec.
- Czyli co? - panika w jej głosie narastała.
- Wybije mu te durnoctwa z głowy. Po dobroci albo siłą. 
- Jak to siłą?! Chcesz podnieść rękę na własne dziecko?!
- Żebyś wiedziała! Nie będę tolerował takiego zachowania.
- Czyli nie obchodzi cię jego szczęście?
- Obchodzi! Ale to nie może odbywać się w ten sposób. Nie mogę tego zaakceptować...
          Po tych słowach wybiegł z salonu i skierował się do biblioteki. Wiedział, że znajdzie tam Aleca. Za sobą słyszał kroki żony ale zignorował je. Drzwi biblioteki otworzył z impetem. Ujrzał syna siedzącego w fotelu i czytającego książkę. Alec na jego widok podniósł się z fotela.
- Tato? - zapytał. - Czy coś się stało?
          Robert spokojnie podszedł do Aleca, uważnie mu się przyglądając. Gdy dzieliły ich tylko centymetry zrobił coś czego Alec się nie spodziewał. Odchylił prawą rękę do tyłu i zamachnął się, wymierzając cios w twarz Aleca. Pod wpływem uderzenia Alec zachwiał się i upadł na fotel. Z jego ust i nosa leciała krew.
- Dlaczego? - wyszeptał.
          W tym momencie weszła Maryse i ujrzała krwawiącego Aleca. Podbiegła i ukucnęła przy nim wycierając krew z twarzy. Z nienawiścią spojrzała na męża i powiedziała:
- Czy ty jesteś chory psychicznie?! Chyba do reszty postradałeś zmysły!
           Po czym zwróciła się do Aleca:
- Och Alec... Tak mi przykro. Nie wiedziałam, że tak zareaguje.
           Robert nie odezwał się ani słowem. Stał tylko i co rusz zerkał na swoje ręce poplamione krwią.
- To nie twoja wina, mamo. Nie przejmuj się - spróbował się uśmiechnąć lecz od razu się skrzywił. Rana na wardze się rozerwała i znów leciała krew.
           Alec spojrzał na ojca.
- Tato? - zapytał znów.
           Na te słowa Robert drgnął.
- Nie nazywaj mnie tak - wycedził przez zęby.
- C-co? - zająknął się Alec
- To co słyszałeś. Nie jesteś już moim synem. Taki wybryk natury nie powinien się urodzić.
          Alec na te słowa wytrzeszczył oczy. Nie wiedział co ma powiedzieć. Sam  czuł do siebie wstręt za to, że był gejem. Teraz czuł się podwójnie gorzej, bo wiedział, że zawiódł ojca. Robert jednak bezlitośnie kontynuował:
- Nie rozumiem jak możesz czuć coś do innego mężczyzny. Brzydzę się tobą i gardzę!
- Co ty mówisz?! - wtrąciła się Maryse. - Zamknij się już!
- Nie zamknę się! Powiem co myślę o takim wyrzutku! Nie mogę na ciebie patrzeć, Alec. Najlepiej będzie jak spakujesz swoje rzeczy i wyniesiesz się z Instytutu. Inaczej nie wiem co mogę ci zrobić.
           Alec bez słowa wstał, spojrzał ojcu w oczy i wyszedł jak najszybciej. Nie chciał by ktoś widział jego łzy. Poszedł do swojego pokoju. Z szafy wyciągnął worek marynarski i wpychał do niego swoje rzeczy. Nie patrzył co pakuje do torby, wrzucał wszystko co mu wpadło w ręce. Czuł się upokorzony i pusty w środku jakby ktoś wyssał część jego duszy. Po kilku minutach był już gotowy. Ostatni raz rozejrzał się po pokoju w którym spędził całe swoje życie i wyszedł, zamykając drzwi. Na korytarzu wpadł na biegnącą w jego stronę Maryse. Była cała zapłakana, tak jak on. Podbiegła do niego chcąc się przytulic.
- Gdzie pójdziesz? - zapytała szlochając.
- Jeszcze nie wiem. Później o tym pomyśle.
- Może do Clary? - zasugerowała. - Na pewno cię przyjmie.
- Tak ale nie chcę tam iść.
- To gdzie? - naciskała matka.
- Mamo, nie wiem! - zirytował się Alec. - Może Magnus mnie przenocuje... - burknął.
- Magnus? Ach! Ten czarownik... - zamyśliła się. - Często się kręci wokół ciebie. Czy nie jest twoim chłopakiem?
- Nie, nie jesteśmy razem - wydukał Alec. A w myślach dodał " Nie tak oficjalnie". - Ale myślę, ze mnie przyjmie. 
- To dobrze. Robert się uspokoi i będziesz mógł wrócić. Pogodzi się z tym tylko daj mu trochę czasu.
- W porządku - powiedział Alec, mrugając oczami by odpędzić zbierające się łzy. - Muszę już iść. Trzymaj się mamo.
- Ty też. I pamiętaj, że zawsze cię kocham.
            Uścisnął ją po raz ostatni i puścił. Wręczył jej swój klucz do Instytutu i wcisnął guzik windy, której drzwi otworzyły się od razu. Wszedł do środka i powiedział:
- Tylko nie mów Jace'owi i Isabelle co się stało i gdzie jestem. Nie chcę im sprawiać problemu. Obiecaj mi to.
- Obiecuję.
            W tym momencie drzwi windy się zatrzasnęły a Alec zjechał na dół. Przy wyjściowych drzwiach spał Church. Alec schylił się by go pogłaskać i zdziwił się gdy nie napotkał oporu. Kot go zwykle nie znosił a teraz jakby wyczuwał dłuższą rozłąkę z członkiem rodziny. Church przeciągnął się i zeskoczył z ławki na której był i uciekł gdzieś. Alec popatrzył tylko za nim smutnym wzrokiem i opuścił Instytut zgodnie z wolą ojca.
************************************************************************************
Tak jak obiecałam. Dodaję drugą część opowiadania o Magnusie i Alecu. Ich historia dopiero się zacznie :) Miłego czytania. 

23 listopada 2013

Magnus x Alec (Miasto Kości, yaoi)

Po dość długiej przerwie w końcu dodaję jakieś nowe opowiadanie.
Przepraszam jeśli ktoś czekał na moje notki a one tak długo się nie pojawiały.
To opowiadanie jest o Magnusie Bane i Alec'u Lightwood z Miasta kości autorstwa Cassandry Clare. Para ta w książce występuję naprawdę i jest jedną z moich ulubionych par.
Na razie zamieszczę kawałek opowiadania a później resztę.
Z góry przepraszam za błędy i literówki. Mam nadzieję, że wytkniecie mi moje błędy żebym mogła je poprawić. :)

Więc życzę miłego czytania i zapraszam do komentowania.
*********************************************************************************
          Przy stole w kuchni siedziała dwójka osób. Młody chłopak i kobieta koło czterdziestki. Chłopak miał utkwiony wzrok w stole a jego policzki były intensywnie czerwone. Widać było, że jest czymś skrępowany. Co chwila to otwierał usta, to je zamykał, nie wypowiadając ani słowa. Szarpał tylko brzeg swojego swetra.
- Może w końcu powiesz to co masz do powiedzenia a nie będziesz się bawił swetrem.
          Maryse Lightwood była zimną i surową kobietą. Swoją trójkę dzieci, Aleca, Isabelle i Maxa, wychowała bez przesadnej matczynej miłości. O jej surowości świadczyły także rysy twarzy. Same ostre kąty. Jednak pod tą maską skrywała się kochająca (choć tego nie okazująca) i wyrozumiała matka na którą mogły liczyć jej dzieci. Jedno z nich miało własnie problem i nie potrafiło o nim powiedzieć.
- No dalej, Alec - zachęcała go Maryse. - Powiedz co cię gnębi.
- Yyyy... Mamo, ja nie wiem jak ci to powiedzieć... Boję się jak zareagujesz gdy się dowiesz...
- No mów, że wreszcie, bo stracę cierpliwość.
          Alec wziął głęboki wdech i wykrztusił:
- Jestem gejem!
          Maryse pobladła i otworzyła usta ze zdziwienia. Patrzyła tylko na syna wielkimi, błyszczącymi oczyma. Po chwili ciszy wreszcie przemówiła:
- CZYM JESTEŚ?!
- No... gejem. Osobą, którą pociąga ta sama płeć - smutnym głosem mówił dalej. - Przykro mi mamo, że masz takiego syna. 
          Zrezygnowany zwiesił głowę i starał się unikać wzroku matki. To było najtrudniejsze wyznanie w jego krótkim, osiemnastoletnim życiu.
- Co oczekujesz usłyszeć ode mnie, Alexsandrze? - jej głos był niczym lód. Mroził człowieka i powodował zatrzymanie akcji pracy serca. - Mam cię za to pochwalić? Bić ci brawo?
- Niczego takiego od ciebie nie oczekuję. Chciałem być z tobą szczery - jego głos był mocny i pewny siebie, tak jakby nie należał do niego. - Jeśli uznasz, że się mną brzydzisz to opuszczę Instytut.
- Och, Alec - westchnęła. - Przestań się wydurniać. Nigdy nie mogłabym się brzydzić własnego dziecka. Kocham cię i nieważne kogo ty zamierzasz pokochać. Mi to obojętne, ważne byś ty był szczęśliwy.
- Czyli mnie akceptujesz?!
          Ulga w jego głosie była wręcz namacalna. Całe napięcie z twarzy znikło a oczy pojaśniały i nabrały bardziej intensywnej, niebieskawej barwy.
- Ty naprawdę myślałeś, że cię odtrącę? Że wyrzucę cię z domu? Jaka byłaby ze mnie ze matka?
          Nastąpiła chwila ciszy. Po czym Maryse znów ciągnęła.
- Oczywiście trudno mi się z tym pogodzić. Myślałam, że doczekam się wnuków - po raz kolejny westchnęła i oparła ręce na blacie stołu. - Będę teraz liczyła na Isabelle i Maxa.
          Uśmiechnęła się szeroko i szczerze do Aleca, który nadal był w szoku, że został zaakceptowany. Gestem ręki przywołała go do siebie i mocno uściskała.
- Kocham cię mamo - szepnął jej przy uchu. - I dziękuję.
- Ja ciebie też kocham synku, ja ciebie też...
          Trwali w tym uścisku jeszcze przez kilka minut. Potem Maryse wezwały pilne sprawy Instytutu. Obiecała Alecowi, że porozmawia z ojcem o orientacji Aleca i udała się do biblioteki. Alec został sam w kuchni.
          Z braku lepszych zajęć zajął się opróżnieniem zawartości lodówki i nawet nie zauważył kiedy podeszła do niego Isabelle.
- Buuu... - szepnęła mu do ucha.
          Alec ze strachu upuścił słoik, który trzymał w ręku.
- Nocny Łowca a taki strachliwy... - z dezaprobatą pokręciła głową. - A może coś się stało?
          Przyjrzała się dokładniej jego twarzy.
- Wiesz, Izzy. Wyznałem mamie, że jestem gejem - wypalił bez namysłu Alec i lekko się zarumienił.
- No co ty gadasz?! Mów jak zareagowała?! 
- Najpierw była w szoku - wyznał. - Ale potem powiedziała, że mnie kocha i jest jej obojętne z kim będę się spotykał. 
- Widzisz? Mówiłam, że tak będzie.
          Podeszła do Aleca i go objęła. Był od niej nieco wyższy więc końcówki jego kruczoczarnych włosów łaskotały ją lekko w nos. Alec był dobrze zbudowany. Silne ramiona, wąskie biodra a pod koszulą dało się wyczuć umięśnione ciało. Lecz sprawiał wrażenie kruchego i delikatnego, kogoś kogo należałoby chronić.
          Alec odsunął Isabelle na długość ramienia i spojrzał jej poważnie w oczy.
- Izzy, jak myślisz co powie tata?
         Widać było, że ciąży mu to na sercu.
- Nie martw się - pocieszyła go siostra. - Jakoś to będzie.
- Masz rację - uśmiechnął się do niej.
         W holu nagle rozległo się skrzypienie windy a chwilę później do kuchni wparował Jace. Oczywiście cały ubłocony po walce z demonami. W ręku trzymał skrzydełko kurczaka.
- Zebranie rodzinne? - spytał z pełnymi ustami. - Co mnie ominęło?
- Alec wyznał mamie, że jest gejem! - wypaliła Isabelle.
         Słysząc te wieści Jace zaczął się dusić skrzydełkiem a Isabelle podbiegła do niego poklepać go po plecach. W końcu kaszląc i charcząc, wydusił z siebie:
- Serio? To gratuluję odwagi - wyszczerzył zęby do swojego parabatai i dodał złośliwie: - Nie będę tym najgorszym w tej rodzinie.
         Zarobił za to kuksańca w bok od Isabelle.
- Uspokój się Jace - zganiła go. - To dla Aleca trudne chwile, prawda?
- No w sumie tak - przytaknął jej brat. - Ale dość o mnie. Co robiłeś Jace, że znowu nanosisz błota na dywan? Wiesz, że mama tego nie lubi.
- Doskonale o tym wiem ale nie mogłem się powstrzymać od wysłuchania jej tyrani na temat tego jaki ze mnie niereformowalny nastolatek.
- Masochista - burknęła Isabelle pod nosem i w nagrodę został obdarzona uśmiechem Jace'a. 
- Może trochę - przyznał.
- Jace, nie zmieniaj tematu - ofukał go Alec. - Mów co robiłeś?
- Łaziłem trochę tu, trochę tam. Nic interesującego.
- I za pewne też nie walczyłeś beze mnie z demonami? 
- Możliwe - przyznał Jace.
- Ale to niebezpieczne! - oburzył się Alec. - Po to jestem twoim parabatai by cię chronić! Zresztą nieważne. Rób co chcesz. 
         Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami.
- A jego co ugryzło? - zwrócił się Jace do Isabelle.
- Dupek z ciebie!
- Dlaczego? O co ci chodzi?
- Mężczyźni to naprawdę kretyni! - wyrzuciła z frustracji ręce w górę. - On się o ciebie martwi. Może nawet kocha a ty jesteś dla niego podły. Nie zauważyłeś tego?
- Zauważyłem - odparł bezczelnie Jace. - Ale on wie przecież, że jestem z Clary i nic tego nie zmieni. Staram się mu oszczędzić rozczarowań. 
- Ale w ten sposób go ranisz! 
- To co mam zrobić Isabelle? On tylko wmawia sobie, że mnie kocha, bo to jest bezpieczne i nie musi angażować.
          Odsunął sobie krzesło przy stole, usiadł a nogi położył na blat.
- Zobaczysz, że znajdzie sobie kogoś kogo pokocha i odda mu swoje serce. Nastąpi to prędzej czy później.
- To nie zamierzasz nic zrobić? - spytała go.
- Właśnie otóż to. Nic nie zamierzam robić.
          W tym właśnie momencie jego nogi zostały brutalnie zepchnięte ze stołu a Jace piorunował wzrokiem Isabelle. 
-  Posprzątaj to błoto - rzuciła tylko i wyszła z kuchni.
- Ej, czekaj! - zdążył tylko zaprotestować Jace. - A co z obiadem? - dokończył ciszej lecz dziewczyny już nie było.
*********************************************************************************
Koniec. Niedługo pojawi się kolejna część. Dziękuje za poświęcenie mi chwili uwagi :D