Alec
siedział wygodnie w fotelu i czytał swoją ulubioną książkę, kiedy drzwi do jego
pokoju otworzyły się z hukiem i wparował zdyszany Jace. Włosy miał
rozczochrane, ubranie pomięte a na jego czole było widać kilka kropelek potu.
Alec widząc go w takim stanie, zerwał się na równe nogi, rzucając książkę na
łóżko.
- Co się
stało?! Ktoś cię zaatakował? – zapytał starszy.
- Nie –
pokręcił gorączkowo głową.- Ale musisz mi pomóc! Szybko, bo uciekną!
- Ale co
ucie…- nie zdążył dokończyć, bo Jace złapał go za rękę i siłą wyciągnął z
pokoju.
- Poczekaj
tu. Tylko skoczę po powerbank i ruszamy na polowanie – Jace nie czekając na
odpowiedź pobiegł na górę, zostawiając zdezorientowanego Aleca.
„Co się
właściwie dzieje?” myślał, kiedy Jace wyprowadził go na dwór a sam latał z
telefonem po ulicy, robiąc kółka i mrucząc z niezadowolenia.
- Jace…
Mieliśmy iść na polowanie… tylko, że ja nie wziąłem broni. Może się po nią
wrócę? – zaproponował.
- NIE!
Mówiłem, jesteś mi tu potrzebny – podszedł do niego i pokazał mu
ekran telefonu.- Patrz. Widzisz??? Przez ciebie mi uciekł… - zrobił smutną minę.
Alec
niepewnie spojrzał na wyświetlacz a potem przeniósł wzrok na Jace’a.
- Co to
jest? To jakiś GPS...?
Tym razem to
Jace spojrzał na niego jak na idiotę, jednocześnie na jego ustach zagościł
złośliwy uśmiech.
- Mogłem się
domyślić, że nie będziesz wiedzieć, co to – pokazał mu język i podał telefon. –
To taka gra. Musisz łapać pokemony na mieście.
- Pokemony...?
To nowy rodzaj demona? – zapytał skonsternowany Alec, wpatrując się w
urządzenie. – Tak można je wykryć?
- Ehhh… -
westchnął Jace i zaczął cierpliwie tłumaczyć, na czym polega łapanie pokemonów.
*Kilka godzin
później*
- Nie, Jace.
Nie możesz wejść do tego kościoła – tłumaczył mu to już chyba setny raz.
- Ale tam
jest Chamander! – Jace prawie ze złości tupnął nogą. – Muszę go mieć.
Alec powoli
przestawał mieć siły do swojego parabatai. Od kilku godzin łazili jak idioci po
mieście z telefonem w ręku i szukali wyimagowanych stworów, bo Jace się uparł,
że musi złapać wszystkie pokemony. Szczerze powiedziawszy, Alec już dawno
stracił chęć tłumaczenia mu, że do niektórych miejsc nie można sobie ot tak
wejść. Szczególnie, że dziś już wywalono ich z posterunku policji i ratusza.
- Rób jak
chcesz – mruknął zły. – I tak mnie nie słuchasz.
- Żadnej
zabawy z tobą – sposępniał, ale od razu się rozchmurzył, kiedy na
telefonie wyświetlił mu się Pokestop. – Aleeeeeeec~
- No dobra…
ten ostatni raz.
- Yeah!
Kiedy
znaleźli się w kościele Jace od razu poleciał i zanurkował pod ołtarz. Alec
zaczął się zastanawiać się czy to jest na pewno konieczne. Czy nie da się ich łapać na
większą odległość, ale sam do końca nie ogarniał sensu tej gry. Lightwood
pomyślał, że to wina Clary i Simona, że pokazali Jace’owi aplikację i, że to
przez nich Alec musi włóczyć się po mieście i wykluwać jakieś durne jajka.
Kiedy wrócą do domu, opieprzy za to Clary.
- Jace?
Możemy już iść? – szepnął cicho, bo w kościele nie wypada krzyczeć, ale nie
dostał żadnej odpowiedzi. Minęła dłuższa chwila, kiedy pod ławką, na której
siedział coś zaczęło się poruszać.
- Buuu –
powoli wynurzyła się uśmiechnięta głowa Jace’a. Był cały w kurzu i pajęczynach
a Alec nie chciał wiedzieć, jakim cudem nagle znalazł się pod tą ławką. Wolał
też nie pytać o powody.
- Możemy
wracać? Już późno.
- Tak,
zebrałem Pokeballe i Chamandra.
Jace nawet
nie zdawał sobie sprawy jak te słowa ucieszyły Aleca. Znaczy nie te o zebraniu
dziwnych rzeczy, ale te, że mogą wracać.
Wychodząc z
kościoła Alec rozważał plan zemsty na Clary, Simonie i Jace, kiedy nagle
zderzył się z jakąś postacią. Podniósł wzrok i najpierw zobaczył telefon w ręce
oraz paznokcie pomalowane na brokatowo.
- Magnus?
- Alexander?
Co ty tu robisz?
- Proszę
cię… - jęknął Alec, uświadamiając sobie cel wizyty Magnusa w tym miejscu. – Ty
też? Przyszedłeś po Chamandra?
- No coś ty,
Alexandrze! Nie bawię się w takie rzeczy! – zaprzeczył z uśmiechem i
nieznacznie schował telefon za siebie. Jace w tym czasie podkradł się do
czarownika i wyrwał mu telefon.
- Kłamie!
Zobacz, Alec! – szczerzył się jak małe dziecko.
- Zdrajca! –
krzyknął Magnus do Jace’a, odbierając swoją własność. – To nie tak jak myślisz!
Chciałem tylko zobaczyć, dlaczego każdy biega po mieście z telefonem…
- Straciłeś
w moich oczach Magnus… - westchnął Lightwood.
- Ale Alec…
- Magnus chciał zacząć się tłumaczyć ale Alec w tym momencie się uśmiechnął do
niego.
-
Żartowałem. Ale jeśli myślisz, że będę z tobą chodzić na pokespacery to się
rozczarujesz. Już na tego idiotę zmarnowałem dzień – wskazał brodą Jace’a,
który oddalił się od nich i dalej łapał nowe pokemony. Przez chwilę Alec tylko
stał i przypatrywał się czarownikowi a potem podszedł bliżej do Magnusa i
nachylił się nad nim, szepcąc mu do ucha: - Chamander jest koło ołtarza.
Powodzenia.
Po tych
słowach cmoknął go w policzek, dodając, że jak skończy się bawić jak małe
dziecko to niech do niego zadzwoni.
Po powrocie do Instytutu, Alec zamknął się w
pokoju i oznajmił, że jeśli jeszcze raz ktoś go wyciągnie na taki spacer to nie
ręczy za siebie. Jeszcze nigdy nie czuł się tak głupio, kiedy przechodził z
Jace’em obok małych dzieci, które dokładnie tak jak oni szukali pokemonów.
Resztę dnia Lightwood spędził na kończeniu czytania.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńheheheh, śmiechłąm xD
OdpowiedzUsuńdawno nie widziałam Maleca w obserwowanych, aż się jakaś łza w oku kręci... ^^
http://stories-the-lost-soul.blogspot.com
Super i w dodatku takie aktualne 😁😂😁😂😁😂😂😂😂😂😝
OdpowiedzUsuń